Naciśnij enter, aby zobaczyć wyniki lub esc, aby anulować.

O blogu

Psychologia jest bardzo pojemnym workiem. Mieści się w niej wiele różnych teorii, nierzadko sprzecznych, których często nie sposób ostatecznie udowodnić. Trzeba się z tym pogodzić, ponieważ takie są uroki nauki będącej na styku humanistyki i – w pewnym sensie – medycyny. Dlatego nie zamierzam udowadniać na siłę podejścia, które prezentuję na tym blogu. Być może gdzieś indziej spotkacie się z zupełnie innym spojrzeniem. Ocenę, gdzie leży słuszność, pozostawiam Wam. W najgorszym przypadku możecie traktować ten blog jako taki „Raport mniejszości”, alternatywne spojrzenie, którego gdzie indziej pewnie nie uświadczycie.

Psychologia jako nauka także poddaje się modom dyktowanym przez kulturę. Powiedziałbym wręcz, że dzisiaj dzieje się tak silniej niż kiedykolwiek, ponieważ popkultura – za sprawą internetu – przesiąka wszystko dużo mocniej niż kiedyś. Pozornie może się wydawać, że nauka jest niezależna, ale to ludzie przyznają granty, a doktoraty można najłatwiej zrobić z tematów, na które jest obecnie wzięcie. A prawda? Prawda nigdy nie była kluczowa w naukach humanistycznych. W czasach nazizmu nauka służyła udowadnianiu wyższości rasowej, a za stalinizmu równości klasowej, a właściwie to wyższości klasy robotniczej. O ile nazizm przegrał i zaniknął, to lewicowe doktryny miały okazję się rozwinąć. Nauka radziecka „udowodniła” na przykład dziedziczność cech nabytych. A przynajmniej tak uważała. Miało to swoje uzasadnienie, ponieważ komuniści teorię ewolucji uznali za zbyt burżuazyjną, zbyt mało równościową i niezbyt perspektywiczną dla prostych robotników socjalistycznych. Łysenkizm, bo tak nazywał się ten pogląd, naprawiał ten stan rzeczy i dawał nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro, na to, że nikt nie jest z góry ograniczony przez jakieś lepsze lub gorsze geny, których istnieniu przeczono.

Dzisiejszy „łysenkizm” ma postać gender studies i zaprzecza istnieniu płci biologicznej czy stabilnej tożsamości płciowej. I też jest włączony do kanonu nauk humanistycznych zachodniego kręgu kulturowego jako dogmat, podobnie jak poglądy Trofima Łysenki w Związku Radzieckim. Tym niemniej pozwolę sobie tu przedstawiać poglądy odmienne, czerpiące z dawniejszego, bardziej krytycznego spojrzenia, kiedy nauka nie była jeszcze kneblowana poprawnością polityczną. W psychiatrii – szczególnie francuskiej – dominował wtedy pogląd, że „kiedy człowiekowi wydaje się, że jest łabędziem, to przecież nie wydłużamy mu szyi”. Dzisiaj już wydłużamy. Głównym paradygmatem współczesnej psychologii stał się subiektywnie pojmowany komfort, a nie obiektywna prawda. A w skrócie LGBT+ jest bardzo wyraźna literka T symbolizująca transseksualistów, czyli osoby cierpiące na zaburzenia tożsamości płciowej. Przy czym w dzisiejszej psychiatrii (będę w uproszczeniu używał tych terminów zamiennie) to już nie są zaburzenia. Problemem jest tylko budzące dyskomfort niedostosowanie ciała do psychiki, a nie odwrotnie. Nie przekonuje mnie ta zmiana, delikatnie mówiąc. Czemu to piszę? Otóż chciałbym z góry uprzedzić czytelników, czego mogą się tu spodziewać.

Prezentowane przeze mnie poglądy mogą być kontrowersyjne także dla osób trzymających się kurczowo nauki akademickiej. Dominuje tam na przykład pogląd, że zaburzenia generalnie bazują na problemach genetycznych i przez to generalnie nie są wyleczalne. Można je tylko co najwyżej tłumić lekami, wpływając na pracę mózgu. I w wykładni tej jakoś nikomu nie przeszkadza, że genów tych nie udaje się znaleźć, tak jak nie znaleziono genu homoseksualizmu. Wykładnia genowa to taka specyficzny odsłona „anty-łysenkizmu”. Ślepej wiary w czynniki genetyczne mimo braku możliwości potwierdzenia tych paradygmatów. Z braku laku próbuje się więc dowodzić tego podejścia poprzez analizy bliźniaków jednojajowych, zapominając, że wychowanie ich razem prowadzi do wykształcenia identycznych cech. Tym niemniej stwierdza się na przykład, że nie wszystkie bliźnięta jednojajowe są tej samej orientacji seksualnej. A mimo to uparcie przypisuje się homoseksualizm genom. Sprzeczność? Tak, ale wystarczy o niej nie pisać.

Oczywiście nie jest to automatycznie potwierdzeniem podejścia, za którym ja się opowiadam, czyli… Czyli czegoś, co trudno nazwać wprost. W psychologii mówi się o podejściu holistycznym lub eklektycznym, ale co to właściwie znaczy? Chodzi o patrzenie na człowieka całościowo, z wielu stron naraz. Uważam, że każde z popularnych podejść terapeutycznych ma coś wartościowego do przekazania, ale myli się jednocześnie. Zarówno psychoanaliza, skądinąd pełna przekłamań i hipokryzji sięgającej często czasów Zygmunta Freuda, jak i późniejsze nurty kładące większy nacisk na tu i teraz, na relacje z psychoterapeutą czy z rodziną. Wszystkie są ograniczone. Alegorycznie powiedziałbym, że psychika każdego człowieka jest jak trójwymiarowa rzeźba. Każde z podejść pokazuje jedno jej zdjęcie i tylko poznanie wielu ujęć pozwala zbudować w miarę spójne i trafne przestrzenne wyobrażenie tej rzeźby.

Zgadzam się też z niepopularnym poglądem, że część terapeutów szkodzi swoim pacjentom, choć nigdy się do tego nie przyznają, tak jak nie przyzna się do tego cała branża. I że w wielu przypadkach powszechne techniki terapeutyczne okazują się zbyt ograniczone, aby móc skutecznie zadziałać. Niestety, taka jest rzeczywistość. Ale tyczy się ona ogółu, średniej statystycznej. Dalej jestem przekonany, że psychoterapia ma sens, choć często trudno trafić jest na właściwego terapeutę. Co więcej, nierzadko potrzeba ich kilku, ponieważ mało kiedy jedna osoba zna i używa całego potrzebnego instrumentarium do skutecznej zmiany osobowości. Poza słowami potrzebna jest też często praca z ciałem, której psychologia akademicka generalnie nie rozumie. Człowiek jest zwierzęciem, a przynajmniej część zaburzeń powstaje na tak wczesnym etapie rozwoju, że dewastujące doświadczenia są zapamiętanie w strukturach mózgu nie podlegających logicznemu myśleniu. Mowa tu o wczesnych traumach, także rozwojowych.

Poznałem wielu terapeutów z różnych perspektyw, także podczas szkoleń. I moja ogólna obserwacja jest taka, że ci potrafiący pracować z ciałem zwykle nie rozumieją pracy ze słowem i odwrotnie. Praca z ciałem sama w sobie jest bardzo zwodniczym pojęciem. Łatwo znaleźć pod tą nazwą ludzi z kręgu parapsychologii, którzy robią coś, choć nie do końca wiedzą co. Oczywiście są przekonani, że wiedzą, ale jak się temu bliżej przyjrzeć, to okazuje się to nie być spójne ani sensowne. Ale to wcale nie wyklucza, że te techniki działają. Tyle, że często działają inaczej niż stosujący je sobie wyobrażają. Posłuchanie wyjaśnień tych alternatywnych terapeutów powoduje intelektualne konwulsje u psychologów akademickich, którzy w efekcie nawet nie próbują badać zagadnień pracy z ciałem. A wielka szkoda, bo prawda leży gdzieś tam pomiędzy tymi podejściami. Dlatego w Mindcore postaram się przedstawiać obie perspektywy i pokazywać, że dopiero ich właściwe połączenie może dać naprawdę satysfakcjonującą zmianę osobowości i zaniknięcie wielu problemów.

Zmiana taka stoi nieraz w sprzeczności z oczekiwaniami psychologii akademickiej jak i konkretnych podejść psychoterapeutycznych. Terapeuci kończąc swoją pracę z pacjentem próbują nauczyć go, jak lepiej żyć ze swoimi zaburzeniami, godząc się, że ograniczenia pozostaną na zawsze. Przykładem może tu być np. osobowość borderline, która w podejściu biologicznym uchodzi za niemożliwą do zmiany. Faktycznie, ludzie ją posiadający mają zauważalne pewne zmiany w mózgu, niedorozwój pewnych jego części. Ale to wcale nie oznacza genetycznego podłoża tego zaburzenia, ponieważ mózg kształtuje się w trakcie rozwoju dziecka i różne doświadczenia stymulują różne jego części. A jest to organ plastyczny, potrafiący zastępować funkcje jednego ośrodka przez inne. Pokazują to dobrze udokumentowane przypadki rekonwalescencji osób, które w wyniku wypadków bezpowrotnie traciły pewne fragmenty mózgu.

Osobowość nie jest wyrokiem. Jest wyzwaniem, choć trudnym. Podobnie inne zaburzenia i problemy. Tyczy się to nawet schizofrenii, której genetycznych podstaw nie dało się udowodnić. Wyodrębniono tylko delikatne korelaty, które są tak samo marginalne jak temperament dla zaburzeń osobowości (osoby pobudliwe nieco częściej rozwijają problemy osobwościowe, ale sama pobudliwość nie jest ani wyrokiem ani żadną skazą – jest raczej potencjałem energii życiowej).

Wniosek jest jeden – jest nadzieja. Droga do zdrowia psychicznego jest trudna i wyboista, zwykle też nie znajdziecie jej na popularnych mapach. Ale jestem przekonany, że istnieje i będę ją tu po kawałeczku opisywać. Może komuś się przyda lub zainspiruje do poszukiwania własnej drogi do prawdy.

PS. Co do autora tych słów to z wykształcenia jestem psychologiem klinicznym, choć pracuję w segmencie biznesu i reklamy, o czym otwarcie mówię. Może nawet ułatwia mi to pisanie pewnych rzeczy, jako że nie muszę troszczyć się o aprobatę kolegów po fachu i stowarzyszeń psychoterapeutycznych. A z takimi gremiami to różnie bywa, o czym świadczą afery takie jak z profesorem Gapikiem (molestującym swoje pacjentki, które trafiały do innych psychoterapeutów i ci nic z tym nie robili), czy Andrzejem Samsonem, który „terapeutyzował” swoich dziecięcych pacjentów wibratorem i którego środowisko terapeutyczne potem chóralnie broniło. Nie, to nie moja bajka. I dobrze.

Kontakt: mindcore.blog@gmail.com